Prognoza jest pomyślna więc płyniemy do Dover. Czeka nas długa podróż bo wiatr choć pomyślny to nie za silny. Nie przywykłem do pływania w tempie 4-6 mil morskich na godzinę. no cóż wachty ustalone, płyniemy. Stan morza spoko nie potrafię ocenić ale trochę buja. Po pierwszym dniu wymiotowania nikt już nie czuje się żle. Popijamy piwko i z rana jakieś leki na bujanie. Piwko to sposób Cześka, nie wiem czy skuteczny ale przyjemny. Nawigację choć mamy elektronikę prowadzimy starą metodą zliczeniową pomieszaną z kilkoma innymi tak dla zabicia czasu. Oczywiście w międzyczasie wykłady z pływów (dość ciekawe choć sporo liczenia) Dwadzieścia kilka godzin i jesteśmy w Anglii. Niestety samo wejście przegapiłem śpiąc pod pokładem. Rano naszym oczom ukazują się piękne białe skały z których Dover słynie. Tu zostajemy 2 dni ponieważ sztorm zapowiadają na dzień kolejny. Postanowiliśmy zwiedzić ile się da i napić się piwa w angielskim pubie. Ze zwiedzania wszyscy są zadowoleni a piwo najlepsze robią Polacy:) Widok z zamku niesamowity, na całe miasteczko i na port. Sam zamek też super. Wracamy do portu, wieje faktycznie więc zostajemy na 100%. Rano postanowiliśmy zapytać kapitana portu o pływy bo mieliśmy dwie sprzeczne tabele, ale koleś nie wiedział więcej niż to do czego doszliśmy sami. Mam wrażenie, że większość z nich nic nie liczy bo kalkulator pływów mają we krwi.