Do Zeebrugge wybraliśmy się samochodem Czesia, którego poznaliśmy w dzień wyjazdu. Wspaniały kompan jak się okazało, miłośnik pięknych jachtów, buduje okręty i wiele innych rzeczy z drewna. Podróż bez kłopotów, poszło gładko choć nie za szybko (Czesiu nie jest demonem prędkości. Po drodze już w samej Belgi zgarnęliśmy chłopaków, którzy przylecieli samolotem z lotniska i w 6 osób z mega wielkimi bagażami w mega ciasnym aucie dotarliśmy do mariny. Na miejscu nie byliśmy pierwsi. Poznaliśmy tam kolejnego kompana Kubę. Był pierwszy na miejscu bo miał najbliżej (mieszka w Londynie) Resztę załogi wstępnie poznaliśmy wcześniej więc byliśmy w komplecie. szybki rozładunek na okręcie i spać. Rano wyruszamy!